W samym środku lata podczas największej fali upałów naszło
mnie na machanie pędzlem. Założyłam
sobie, że przemaluję przedpokój na biało i plan zrealizowałam, choć na samo
wspomnienie tego dnia robi mi się słabo. Dwie godziny oklejania taśmą,
cztery warstwy farby, litry wylanego potu, a przecież metraż niewielki. Nie żałuję. Dzięki temu, gdy za oknem
ciemno i ponuro, w domu jest względnie jasno.
Kapusta ozdobna jest niezwykle dekoracyjna i fotogeniczna. To już drugi bukiet, który tu stoi. Niestety po kilku dniach zaczyna wydzielać nieprzyjemne zapachy, które zupełnie nie współgrają z jej dostojną urodą, więc cieszę oczy póki czas.
Oprócz bieli na ścianach doszło trochę czarnych dodatków: zegar (o którym pisałam tutaj), czarna ramka czy wazon. Nic nie poradzę, że wyjątkowo lubię to klasyczne połączenie kolorów. Niedługo chciałabym pokazać Wam kolejne pomieszczenie, w którym wprowadziłam czerń.
Brązy, czyli siedzisko i podłoga, to pozostałości po starym wystroju. Czasem wyobrażam sobie, jakie płytki bym tu położyła teraz. Nie wiem, czy poszłabym bardziej w geometrię czy w Maroko, ale na pewno zrobiłoby się tu jeszcze bardziej monochromatycznie. Najbardziej korci mnie przemalowanie drzwi wejściowych, które są standardowo w ciemnobrązowej okleinie. Czy farba tablicowa by się sprawdziła? A może coś innego? Podzielcie się doświadczeniem, jeśli przerabialiście drzwi frontowe.
Uściski,
P.S. Pamiętacie obawy co do białego przedpokoju? Po trzech miesiącach oficjalnie stwierdzam, że brudzi się, jak każdy inny kolor, nawet przy dziecku. Naprawdę nie ma się czego bać, zwłaszcza, że są...farby zmywalne ;-).